Vitam curare


Forum Vitam curare Strona Główna -> Literatura -> Bajka
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Bajka
PostWysłany: Pią 22:26, 10 Lip 2009
Adancia
Administrator
 
Dołączył: 15 Paź 2006
Posty: 988
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dokąd.
Płeć: Kobieta





Był sobie raz ojciec i miał trzy córki: najstarsza Czarnobrewa, młodsza Rudowłosa i najmłodsza Jasna. Pomagały ojcu jak mogły w gospodarstwie. Żyli bardzo szczęśliwie. Mieszkali w starej chatce, w której nie było nic niezwykłego. A koło chaty była jeszcze starsza studnia. Dziwna studnia, z której odkąd najstarsi ludzie pamiętali nikt nie mógł nabrać wody, a często było w niej słychać jakiś śpiew i wołanie…
Pewnego dnia ojciec i córki wrócili z pola bardzo zmęczeni. Ojciec oparł się o ławę, Czarnobrewa i Rudowłosa przycupnęły w cieniu. Tylko Jasna usiadła przy krosnach, dziś jeszcze chciała skończyć tkanie. Nitki prędziutko przekłada i śpiewa tak:
Śmigaj, śmigaj, śmigaj czółenko, śmigajże mi żwawo;
biegnij, biegnij dawną ścieżynką to na lewo to na prawo.
Niech cię, niteczko, wysyci, nieba kolor bławy,
maków się pąsem rozpłomień, zazieleń się od trawy.
Pod tą naszą lipką studzieneczka stoi,
wody nikt nie bierze bo się dziwów boi,
bo w tej naszej studni coś woła, coś śpiewa
i woda z wiaderka ucieka jak żywa.

I czy się Jasnej zdaje, czy słyszy ze studni cichutki, cichutki głos?
Dziewczyno piękna, dziewczyno młoda,
podejdź do studni, a ja dam ci wody.

Nie wiem, czy inni słyszeli. Być może. Bo ojciec powtórzył tym samym cichutkim głosem:
- Wody. Idź, moja najstarsza córko do studni i nabierz do wiadra wody, która ugasi pragnienie i doda mi siły.
- Dobrze, ojcze, przyniosę ci wody - odpowiedziała Czarnobrewa. I podeszła do studni.
Dziewczyno piękna, dziewczyno młoda,
podejdź do studni, a ja dam ci wody
- zaśpiewała znów studnia. Czarnobrewa szybciutko sięgnęła po wiadro, wrzuciła je w ciemną głębinę. Chlupnęło.
- Nie mogę wyciągnąć – krzyknęła dziewczyna. Coś chwyciło za łańcuch. Nie mogę wyciągnąć!
Bądź moją żoną, dziewczyno piękna,
bo ci z wiaderka woda ucieka
-zaśpiewało w studni.
- Co? Ja, najpiękniejsza dziewczyna w naszej wiosce, mam wyjść za mąż, nie wiedząc za kogo? Nigdy! – krzyknęła Czarnobrewa. Zostawiła wiadro w studni i chlipiąc przybiegła do ojca.
- Przyniosłaś mi pić, córko? – spytał ojciec.
- Nie, tato. Studnia nie dała – odpowiedziała czarnobrewa i rozpłakała się.
- Ja pójdę, tato – odezwała się Rudowłosa. I poszła. I ten sam usłyszała śpiew:
Dziewczyno piękna, dziewczyno młoda,
podejdź do studni, a ja dam ci wody.
Dwoma rękami chwyciła korbę, próbowała przekręcić. Wiaderko nie drgnęło.
Bądź moją żoną, dziewczyno piękna,
bo ci z wiaderka woda ucieka.
-Mam zostać żoną byle kogo za odrobinę wody? – Rudowłosa parsknęła śmiechem. – Nie!
I odeszła. A studnia za nią zaśpiewała jeszcze ciszej:
Namówiłbym kamień, namówiłbym wodę,
a ciebie, dziewczyno, namówić nie mogę.
- Dajcie mi pić – powiedział tylko ojciec widząc, że Rudowłosa wróciła z pustymi rękami.
- Pójdę do wsi, tato. Zaraz… - powiedziała czarnobrewa.
- Nie – krzyknęła Jasna. - Ja pójdę. Do naszej studni.
Dziewczyno piękna, dziewczyno młoda,
podejdź do studni, a ja dam ci wody.
Wiaderko, jak zaczarowane, nie dało się wyciągnąć.
Bądź moją żoną, dziewczyno piękna,
bo ci z wiaderka woda ucieka.
Zdumiała się Jasna.
Jeśli mą żoną być nie przyrzekniesz,
to ci z wiaderka woda ucieknie
- śpiewała, szumiała studnia.
- Daj mi wody – poprosiła dziewczyna. Ojciec zasłabł, spracowany bardzo. Upał. Puść!
Namówiłbym kamień, namówiłbym wodę,
a ciebie, dziewczyno, namówić nie mogę
- żałośnie odparła studnia.
Nie umykaj wodo, nie umykaj, srebrna.
Dla mojego ojca jesteś mi potrzebna
- śpiewem odpowiedziała Jasna.
Ja dam ci wody zaczarowanej,
ty mi serdeczne daj miłowanie.
Jeśli mą żoną być nie przyrzekniesz,
to ci z wiaderka woda ucieknie.
Urzekł Jasną głos, oczarował śpiew. Spojrzała w głąb studni – kołysze się wiadro w srebrnej wodzie, kryształem, światłem się napełnia. Och, wyciągnąć…
- Będę twoją żoną – szepnęła w studnię. Echo pochwyciło, powtórzyło szept.
Gdziekolwiek pójdę, kimkolwiek będę,
przyrzeknij, że za mną podążysz wszędzie
- zmieszał się z szeptem śpiew.
- Przyrzekam.
A gdy księżyc wzejdzie, gwiazdy zamigocą ,
samiuteńka, sama przybiegnij tu nocą.
- Przyjdę.
Drgnęło wiadro. Próbując opanować drżenie rąk, nalewała Jasna wodę do dzbana.
Pomnij coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała,
moją żoną być
i mnie wierną być
- dobiegł ją jeszcze cichy głos. Ten jedyny na świecie.

***

Chociaż cisza wokoło, nocka ciemna i głucha,
ty mnie teraz, dziewczyno, jedna tylko posłuchaj.
Cicho, wiatr nie kołysze snami, trawą, drzewami,
wzejdzie księżyc i gwiazdy, wstanie słońce nad nami.
W ciemność się srebrną zapatrz, w noc rozkochaj się w ciszy,
wsłuchaj się w me milczenie, piosnkę dawną usłyszysz:
Pomnij coś mi obiecała…

Nie chce iść Jasna. Boi się. A głos woła, woła, woła…
Przyrzekłam.
-Dokąd idziesz sama, po nocy?
- Jeśli dobra mego pragniesz, o nic nie pytaj.
- Dla twojego dobra muszę prawdę znać – upierała się Rudowłosa.
- Jeśli mnie kochasz, pozwól mi wyjść. Samej. Zaczekaj. Nie wychodź. Nie patrz. Chcę być sama.
Skrzypnęły drzwi. Miękko otuliła Jasną noc. Miękko słały się pod nogami mchy. I tylko droga pod lipę, ku studni, taka długa.
- Przyszłam. Wodo, srebrna wodo, przyszłam.
Zachlupotała woda w studni. Przelewały się srebro i czerń. Gwiazdy odbijały się w falach i gasły. I oto nagle z wody wyłonił się kawał obmokłego, śliskiego drewna – korzeń wielki, dawno utopiona, na pół zmurszała belka, straszliwa, wstrętna. Zadrżała Jasna.
- To mnie być żoną obiecałaś – odezwał się Pień.
- Słowa danego dotrzymam – szepnęła. Zamknęła oczy, zacisnęła zęby, zmusiła się, by wyciągnąć ku niemu dłoń.
Ciepło. Zamiast zimnej, mokrej oślizłości – aksamit.
- Ktoś ty?
Otwierają się powoli oczy. I w oczach toną. Przed Jasną stoi Książę. Królewicz.
Cicho ... cicho, moja miła.
Gdyś ze studni wodę brała,
toś o ojcu swym myślała.
na swe piękno nie patrzyłaś.
Pójdę, nim rozbłyśnie dzionek-
nocą wrócę – drzewa korzeń.
Nikt nas zobaczyć nie może.
Dam ci jeszcze mój pierścionek…
Błysnęło srebro. Włożyła Jasna pierścionek na palec. I wtedy…
- Jasna, siostrzyczko!!!
O, czemuś nie pozostała w chacie, Rudowłosa…
- Co złego zrobiłam?
- Oto jeszcze dni i nocy kilka, a spadłby ze mnie zły czar.
Teraz muszę odejść
przez czerwoną wodę,
czarnej służyć wiedźmie
i nocą, i we dnie.
- Jak można cię uratować?
- Nie na ludzkie to siły. Trzeba byłoby świat przewędrować w żelaznych trzewiczkach, żelaznym kosturkiem się podpierając, miedziany kociołek łez wypłakać. Księżyc, słońce i wicher o drogę pytać, do zamku czarownicy się dostać i do mnie przemówić, wtedy spadnie ze mnie czar.
- Pójdę! – krzyknęła Jasna. – Pójdę za tobą do zamku czarnej wiedźmy.
Gdziekolwiek pójdziesz, kimkolwiek będziesz,
przyrzekłam, że za tobą podążę wszędzie.
- Sił ci, miła, nie starczy. Zapomnij.
- Jakże zapomnieć?
Srebrem świeciły łzy.
- Będę czekał.

Pomnij coś mi obiecała,
gdyś ze studni wodę brała,
z srebrną wodą tyś zmówiona,
srebrnej wody narzeczona

Przyjdź.
- Przyjdę. Czekaj.

Zaszumiała, zachlupotała woda. Znikł.

***

- Nie ustrzegłam tajemnicy. Pójdę szukać mojego miłego choćby na koniec świata. Pójdę do kowala, żeby mi zrobił żelazne trzewiczki, kosturek i saganek na łzy.

Wodo, wodo czerwona, by przejść cię, skąd wezmę siły?
Lecz za twoimi falami, w kraju nieznanym, mój miły.
Miesiączku, miesiączku zaświećże mi jasno,
bo w tę ciemną nockę samej iść mi straszno ,
zaświećże mi, zaświeć, z tobą będzie raźniej,
łatwiej będzie dźwigać trzewiczki żelazne.

I poszła Jasna. Długo, długo szła przed siebie, ścieżkami, drogami, bezdrożami. Bolą nogi od żelaznych trzewików. Trudno podpierać się żelaznym kosturem. A kociołek od łez coraz cięższy. Ale co to? W lesie chatka stoi. Świeci się okienko. W okienku pani srebrna nad krosnami śpi, płótno tkała cienkie jak pajęczynę, srebrne jak jej włosy. Zajdzie, o drogę zapyta.
Drgnęła, obudzona pukaniem, srebrna pani.
- Zasnęłam, roboty nie skończyłam. Złą matkę masz, syneczku kochany. Zabraknie ci poświaty tej nocy.
- Nie trapcie się, pani – odezwała się Jasna. – Ja wam w tkaniu pomogę.
- A ty skądeś się tu wzięła?
Tu wicher nie dowieje, słońce nie doświeci,
ryba nie dopłynie i ptak nie doleci,
a ty przyszłaś?
- Miłego mego szukam – odpowiedziała Jasna, przy krosnach siadając.
- A gdzie twój miły?
- Zła wiedźma go więzi za wodą czerwoną.
- Oj, dziecko. I miłego nie uratujesz, i sama zginiesz. Wracaj ty lepiej do domu, gniewu czarownicy nie budź. Jam ci życzliwa, dobrze radzę. Pięknie tkasz…
- Muszę iść, choćbym zginąć miała. A jeśliś mi życzliwa, powiedz – którędy mam iść do księżyca?
- A na cóż ci mój syn? – spytała srebrna pani.
- Syn twój? Księżyc? On jeden mi może drogę do słońca wskazać. Poproś go za mnie! Syn dla matki wszystko zrobi.
- Spróbuję. Jeszcze Wielka Niedźwiedzica z nieba nie zeszła. Jeśli poświatę utkać zdążysz, może nam się uda.
Tkała Jasna do świtu.

Śmigaj, śmigaj, śmigaj czółenko śmigajże mi żwawo,
biegnij, biegnij srebrną ścieżynką to na lewo to na prawo,
bo ta poświata srebrna z księżycowych promieni
w drogę do miłego może się zamienić.

- Gwiazdy bledną – powiedziała wreszcie srebrna pani. – Wielka Niedźwiedzica schodzi z nieba. Księżyc nadchodzi. Ukryj się, dziecko, za piec, wyjdziesz, gdy cię zawołam.
Skryła się Jasna. Wszedł pan srebrny, świetlisty – drzwi nie skrzypnęły, jakby szczeliną blask się wcisnął.
- Witaj, matko.
- Witaj, synu. Jak nocka minęła?
- Gorszej nie pamiętam. Ciemno. Chmurzyska nad samą ziemią się ułożyły. Kręciłem się to tu, to tam, szparki w chmurach wypatrując, aż się Wielka Niedźwiedzica ze mnie śmiała. Ale co to? Obcego czuję w domu! Czego tu szuka ? Nie dość, że nockę złą miałem, to jeszcze mi w odpoczynku przeszkadza? Niech precz stąd uchodzi!
- Wygoniłbyś dziewczynę, która matce twojej pomogła? Usnęłam, strudzona, ona dokończyła poświatę dla ciebie tkać. Spójrz tylko.
- Lepiej niż ty nikt tkać nie potrafi, ale i ta jak droga mleczna rosą błyszczy.
- Nie rosa to, lecz łzy dziewczyny. Krzywda wielka jej się stała. Zabrano od niej tego, kto jej najmilszy.
- Kto śmiał skrzywdzić dziewczynę, co matce mojej pomogła?
Odpowiedziała pani srebrna:

Wiedźma zza czerwonej wody
zmieniła go w drewna kłodę,
oderwała od miłej,
a droga ponad siły.
Uwiodła za morze krwawe,
na długą skazała wyprawę.
Wyjdź, dziecko. Pomóż jej, synu.
- Nim pierwsza gwiazda wzejdzie, naprawię jej krzywdę. Dam Ci orzeszek srebrny, dziewczyno. On cię do słońca doprowadzi. A kiedy przyjdzie zła godzina, rzuć ten orzeszek na ziemię. Pamiętaj, nikomu go nie oddawaj! Sama rzuć! Czy jesteś zadowolona, matko?
- Mądry jesteś i dobry, synku.

Podziękowała Jasna, wzięła orzeszek i poszła.

***

Słoneczko, słoneczko, skryjże się za chmurą,
łatwiej mi będzie dźwigać żelazny kosturek.
Żelazny kosturek, trzewiczki rozpalone,
pokaż, pokaż słonko, w którą mam iść stronę.

Długo, długo szła Jasna ścieżkami, drogami, bezdrożami. Coraz goręcej iść w żelaznych trzewiczkach. Parzy dłonie żelazny kosturek. A kociołek od łez coraz cięższy. Ale co to? W lesie chatka stoi. Świeci się okienko. W okienku pani złota na krosnach płótno tka cienkie jak pajęczynę, złote jak jej włosy. Zajdzie, o drogę zapyta.
Wstała od krosien pani złota.
- A ty skądeś się tu wzięła?
Tu wicher nie dowieje, księżyc nie doświeci,
ryba nie dopłynie i ptak nie doleci,
a ty przyszłaś?
- Księżyc mi drogę tu wskazał. Miłego mego szukam – odpowiedziała Jasna.
- A gdzie twój miły?
- Zła wiedźma go więzi za wodą czerwoną. Tylko słonko dobre mi pomóc może.
- Dobre, wiadomo. Ludziom zawsze służy, ale co za wiele, to nadto. Syn mój zmęczony wróci, niech choć w nocy odpocznie. Już ty sobie i bez niego poradzisz.
- Pani, liść nawet bez słonka się nie rozwinie. Jakże więc i ja poradzę sobie bez jego pomocy?
- Oj, dziecko. Twoja to sprawa, a mi nie przeszkadzaj. Zorzę muszę utkać przed zmierzchem, nim syn wróci.
- Pomogę – powiedziała Jasna. – Razem szybciej utkamy.

- Spróbuj. Gorące są słoneczne nitki, ogniem palce parzą. Lecz jeszcze chmurki jasne na niebie. Jeśli zorzę utkać zdążysz, może nam się uda.
Tkała Jasna do zmroku.

Śmigaj, śmigaj, śmigaj czółenko śmigajże mi żwawo,
biegnij, biegnij złotą ścieżynką to na lewo, to na prawo,
To nic, że parzą niteczki ze słonecznych promieni,
bo w drogę do miłego mogą się zamienić. Ach!

- Gwiazdy wschodzą – powiedziała wreszcie złota pani. – A ty pięknie tkasz. I wytrwała jesteś, i cierpliwa, skoro taki ból zdołałaś wytrzymać. Poproszę słońce, żeby cię wysłuchał, bo już nadchodzi. Ukryj się, dziecko, za piec, wyjdziesz, gdy cię zawołam.
Skryła się Jasna. Wszedł pan złoty, świetlisty – drzwi nie skrzypnęły, jakby szczeliną blask się wcisnął.
- Witaj, matko.
- Witaj, synu. Jak dzionek minął?
- Dobry dzień, matko, w polu pszenica i żyto wyzłocone, ale będą żniwa – lepszych nie pamiętam.
- Napracowałeś się.
- Tak matko, w tym roku ludziom nie zabraknie chleba. Teraz noc krótka, ledwo oczy zmrużę, a już nowy dzień, nowa robota. O, i ty zorzę masz już na poranek gotową. Pięknieś utkała.
- Nie ja ją utkałam, ale dziewczyna, co do chaty naszej przyszła. Ręce sobie do krwi poparzyła, a roboty nie przerwała. Ale tyś zmęczony, widzieć jej pewnie nie chcesz.
- Co mówisz, matko? Niech wyjdzie do mnie.
Zawołała złota pani Jasną.
- A czego ty po świecie szukasz, dziewczyno? – zapytało słońce.
- Do miłego idzie – wyjaśniła złota pani.
Wiedźma zza czerwonej wody
zmieniła go w drewna kłodę,
oderwała od miłej,
a droga ponad siły.
Uwiodła za morze krwawe,
na długą skazała wyprawę.
- Pomóż jej, synu.
- Wskaż mi drogę do wichru, słonko – prosiła Jasna.
- Dam ci orzeszek złoty, dziewczyno. On cię do wichru doprowadzi. A kiedy przyjdzie zła godzina, rzuć ten orzeszek na ziemię. Pamiętaj, nikomu go nie oddawaj ! Sama rzuć! A na wicher uważaj, on się z wiedźmą pokumał.

Podziękowała Jasna, wzięła orzeszek i poszła.

***

Wicherku, wicherku, zelżej chociaż krztynę,
całkiemeś mi podarł biedną sukienczynę.
Całkiemem już zdarła trzewiczki żelazne,
złamałam kosturek. Iść nie mogę raźniej.

Długo, długo szła Jasna ścieżkami, drogami, bezdrożami. Dziury wydeptała w żelaznych trzewiczkach. Na kamieniach zdarła i złamała żelazny kosturek. Przy szybkim marszu łzy z miedzianego kociołka przelewa. Ale co to? W lesie chatka stoi. Świeci się okienko. W okienku pani biała na krosnach płótno tka cienkie jak pajęczynę, białe jak jej włosy. Zajdzie, o drogę zapyta.
Podniosła głowę pani biała.
- A ty skądeś się tu wzięła?
Tu słońce nie zagląda, księżyc nie doświeci,
ryba nie dopłynie i ptak nie doleci,
a ty przyszłaś?
- Słońce mi drogę tu wskazało. Miłego mego szukam – odpowiedziała Jasna.
- A gdzie twój miły?
- Zła wiedźma go więzi za wodą czerwoną. Wichru szukam, on mi pomóc może.
- Wichru? To słońce nie wie, że wicher po świecie hula? Szukaj go w polu!
- Pani, pozwól mi tu go czekać.
- Oj, dziecko. Przecież cię nie wyganiam. Sukienczyna na tobie jak wichrowa kapota – cała w strzępach. Może i ty, jak wicher, płotów się czepiasz, na czubkach drzew się kołyszesz? Ot, znów podarło kapotę wietrzysko, płótno białe utkać muszę…
- Pomogę – powiedziała Jasna. – Razem szybciej utkamy.
- Znam ja wasze pomoce. Poplączesz nici, jak wicher nieraz poplątał. Zaczynaj potem wszystko od nowa.
- Nie poplączę, spójrzcie – siadła Jasna przy krosnach.

Śmigaj, śmigaj, śmigaj czółenko śmigajże mi żwawo,
biegnij, biegnij białą ścieżynką to na lewo, to na prawo,
cóż, że miękkie i wiotkie nici się poplączą,
może z miłym moim prędko mnie połączą.

- Pani, nici mi brakło – szepnęła Jasna. – Cóż robić? O, zasnęła… Nie zdążę skończyć, a i budzić jej nie chcę. Już wiem!
Mało-wiele potem obudziła się matka wichru.
- Pracujesz jeszcze? Ale cóżeś ty, dziewczyno, ze sobą zrobiła? Gdzie twoje warkocze? Jakże miłemu swemu na oczy się pokażesz?
- Zabrakło mi nici, więc ścięłam – wyjaśniła Jasna. – Spójrzcie – takie same białe.
- Nie mogłaś to mnie obudzić?
- Żal mi was było.
- A warkoczy ci nie żal?
Spuściła Jasna głowę.
- Zawołam syna – odezwała się po chwili biała pani – ale niełatwa będzie z nim sprawa. Zakręci się, poleci, wcale wysłuchać nie zechce, och, jakże wiatr zatrzymać?
Uśmiechnęła się Jasna i z radości wielkiej, wciąż nad krosnami schylona, zaśpiewała:

Śmigaj , śmigaj , śmigaj czółenko, śmigajże mi żwawo,
biegnij, biegnij łzawą ścieżyną to na lewo, to w prawo.
Od nieba się rozmodrzyj, zarumień się zorzą,
a wicher miłego odnaleźć pomoże.

- Wołajcie syna, pani. Skończyłam.
– A ty pięknie śpiewasz, a syn mój piosenki lubi, chociaż sam zawodzi, śpiewać nie potrafi. Ukryj się teraz, dziecko, za piec, wyjdziesz, gdy cię zawołam. Wichrze, wichrze, przybywaj!
Skryła się Jasna. Wszedł obdartus w łachmanach – drzwi nie skrzypnęły, jakby szczeliną powiew się wcisnął.
- Witaj, matko.
- Witaj, synu. Och, jakżeś obdarty. Znów kapota cała w dziurach. A ja ledwo płótno utkałam na nową.
- Znów zaczynasz, matko? Przestań. Zmachałem się ogromnie. A liści jeszcze nie zdmuchnąłem, nasion nie rozwiałem.
- Cóżeś robił?
- Lepiej nie pytaj – roześmiało się wietrzysko. – Powiedz, czemu wołałaś, i pędzę dalej. Pięknieś to płótno utkała. Ale takie czy inne podrę – zaniósł się wichrowatym, szalonym śmiechem.
- Nie ja ją utkałam, ale dziewczyna, co do chaty naszej przyszła.
- Utkała to utkała, wielkie rzeczy. Puść mnie!
- Ale ona warkocze swoje na nici ścięła.
- A któż jej kazał ścinać? Teraz już mnie nie dogoni…
Zawiało, zakręciło wietrzysko. Och, jak go zatrzymać? Wysunęła się Jasna zza pieca, zaśpiewała.
Nie uciekaj, wichrze, poczekaj chwileczkę,
posłuchaj , posłuchaj mojej pioseneczki.
- Ho ho, chciałbym śpiewać jak ty, kiedy nad polami i lasami przelatuję – zatrzymał się wiatr. – Śpiewaj, śpiewaj jeszcze.
- Moją ulubioną pieśń ci zaśpiewam – powiedziała. – Śpiewałam ją dniem i nocą, żelazne trzewiczki zdeptałam, żelazny kosturek zdarłam, wypłakałam saganek łez. I tak śpiewałam:

Pomnę, com ci obiecała,
gdym ze studni wodę brała:
twoją miłą być,
tobie wierną być.
Z srebrną wodą jam zmówiona,
srebrnej wody narzeczona:
twoją miłą być…
- …tobie wierną być - zawył wicher, zagłuszając ostatnie słowa pieśni. – Ładne to. To będzie teraz moja piosenka. Ja chcę. Sprzedaj mi ją.
- To piosenka mego miłego – wyjaśniła Jasna.
- Ale ja chcę – upierał się wicher.
- Synu – wtrąciła się biała pani – ona tak długo już go szuka.

Wiedźma zza czerwonej wody
zmieniła go w drewna kłodę,
oderwała od miłej,
a droga ponad siły.
Uwiodła za morze krwawe,
na długą skazała wyprawę.
- Pomóż jej, synu.
- Wskaż mi drogę do wiedźmy, wietrze – prosiła Jasna.
- A ty mi pieśń swoją oddaj. Na zawsze.
- Oddam – drżącym głosem odparła.
- I nie zaśpiewasz jej nigdy?
- Nigdy.
- Dam Ci orzeszek diamentowy, dziewczyno. On cię do pałacu wiedźmy zaprowadzi. A kiedy przyjdzie zła godzina rzuć ten orzeszek na ziemię. Pamiętaj, nikomu go nie oddawaj ! Sama rzuć!
Podziękowała Jasna, wzięła orzeszek i poszła.

***

Przez szerokie morza , przez wysokie góry,
przez powietrza czyste i przez gęste chmury
nieśże mnie , wichrzysko, nieśże mnie, wichrzysko,
mój pałac już blisko, mój pałac już blisko!

- śpiewała, przelatując nad czerwoną wodą, wiedźma.

Długo po świecie latałam.
Ludzkie losy supłałam,
gmatwałam, plątałam,
klejnoty zgarniałam,
ludziom na ubytek,
sobie na pożytek.

- Czas sprawdzić co się dzieje z dziewczyną w żelaznych trzewiczkach. – powiedziała wiedźma, wchodząc do pałacu. - Uparte toto, zawzięte. Lezie, kosturek żelazny połamało, łez sagan wypłakało, księżyca i słonka pytało o drogę. Ale tylko wichrowy diamentowy orzeszek przez czerwoną wodę przeprowadzić potrafi, a wicher mój… - zaśmiała się wiedźma przeciągle. - Ano, zobaczmy.
Kulo czarodziejska, dotknę cię trzy razy,
a ty, kulo, przemów na moje rozkazy !
- Czego chcesz, pani, o co pytasz? – zabrzęczała kula.
- Mów mi o dziewczynie w żelaznych trzewiczkach! Czy zginęła, czy zbłądziła?
Wędrowała dziewczyna sto mil w dzień i w nocy,
u wichru szalonego szukając pomocy.
-odparła kula.
- Pohulał z nią? Precz przepędził?
- Nie przepędził jej wicher srogi, orzeszek diamentowy na drogę jej dał.
- Głupie wietrzysko! Mów, czym go pozyskała?
- Piosenkę miłego oddała wichrowi.
- Piosenkę? Ach. Przyjdzie tu, orzeszek diamentowy ją przez wody czerwone przeprowadzi? Dobrze. Znam czar jeden, mocny. Tego czaru nie złamie… - zastanawiała się głośno wiedźma.
- Ale gdy go złamie, zginiesz – zabrzęczała złowrogo kula.
- Nie złamie!
- Ma trzy czarodziejskie orzeszki.
- Wyłudzę je od niej. Zabiorę. Mi będą służyć.
- Serce ma wierne i szczere, serca nie zabierzesz.
- Dość! – wrzasnęła wiedźma. – Taki czar rzucę, by go odczarować nie mogła. Nie pozwolą jej wierność i szczerość…
I znów zachichotała.

Poszła wiedźma do sekretnej komnaty. Tam w kącie pień drzewa stoi – książę zaczarowany. Stoi, o podłogę szura, w ściany stuka.
- Boisz się mnie? – spytała wiedźma.
- Nie boję się ciebie, pani – spokojnym, dźwięcznym głosem odpowiedział pień.
- Nie boisz się? Na co liczysz? Na dziewczynę, co przyrzekła, że świat w żelaznych trzewikach przewędruje? Próżno jej wypatrujesz. Nie przyjdzie. Zapomniała o tobie, nawet piosenki twej zapomniała.
- Nieprawda!
- Nie wierzysz mi? Dobrze! Sprowadzę ją tutaj. I niech ci tą twoją piosenkę, jeśli pamięta, zaśpiewa…

Czar mocny kładę na ciebie:
ktokolwiek by ziemię przebiegł,
przepłynął wody czerwone,
by na tą dostać się stronę,
nie ujrzy cię w dawnej postaci,
nim twoją piosenką zapłaci!
Niech sprawi to wiedźmy potęga,
co kresu świata dosięga,
zaklinam cię z całej mej mocy.
Już nigdzie nie znajdziesz pomocy…

- Mocny to czar – odparł spokojnie pień. – Za mocny dla ciebie, pani. Jeśli dziewczyna go złamie, zginiesz.
- Zobaczymy – zaśmiała się wiedźma. – Wnet ją tutaj sprowadzę.
- Nie ty ją sprowadzisz, pani. Sama przyjdzie.
- Jakiż człowiek przebędzie moje morze?
- Ja w wody czerwone i w czarną niewolę wszedłem. Pierwszy.
- Kto złamałby czarną wiedźmy niewolę?
- Miłość .
Zawahała się wiedźma, ale w tej chwili wleciał przez okienko nietoperz piszcząc, że Jasna stoi u bram.
- Masz ją – sarknęła czarownica. – Czekaj teraz. Wnet tu przyjdziemy.

***

Wyszła wiedźma na dziedziniec. Stoi w bramie Jasna, miedziany kociołek łez ledwie oburącz trzyma. Zdarł się do cna żelazny kosturek, zdarły się trzewiczki. Bosa stoi.
- Cóżeś to? Żebrać przyszłaś?
Księżyc, słońce, wicher o drogę pytałam,
w żelaznych trzewikach tutaj wędrowałam,
łez kociołek pełen w drodze wypłakałam,
przez wody czerwone drogę wyszukałam.
przez ziemię wędruję do mego miłego,
aż trafiłam, pani, do pałacu twego
- odpowiedziała Jasna.
- Jak śmiesz pokazywać mi się na oczy w takich łachmanach! – wrzasnęła wiedźma. – Nigdy cię tak do pałacu nie wpuszczę!
- Nie mam innej sukni, pani.
- Czarodziejką jestem. Jeśli masz czym zapłacić, suknię dla ciebie wyczaruję – słodkim, przymilnym głosem odezwała się wiedźma.
Odstawiła Jasna miedziany kociołek, sięgnęła w zanadrze. Zachlupotały w kociołku łzy, dziewczyna pod palcami wyczuła srebrny orzeszek księżyca. Już-już miała podać go czarownicy, gdy przypomniała sobie srebrne płótno poprzetykane kroplami łez. „Nie dawaj nikomu! Sama rzuć”
- Orzeszku srebrny, księżycowy, usuń przeszkodę! – krzyknęła dziewczyna, rzucając orzeszek na ziemię. Próżno pobiegła ku niej czarownica – nie zdążyła, orzeszek od ziemi się odbił, podskoczył w górę, srebrem rozbłysł, Jasną blaskiem przesłonił. Co to, co to? Suknia srebrna na niej, diamentami lśniąca.
Zdumiała się wiedźma, orzeszka żałuje. Ale dwa jeszcze pozostały…
- Butów nie masz. Jeśli zapłacisz, buty dla ciebie wyczaruję.
Sięgnęła Jasna w zanadrze, złoty orzeszek, gorący, pod palcami wyczuła.
- Orzeszku złoty, słoneczny, usuń przeszkodę! – krzyknęła, rzucając orzeszek na ziemię. I znów próżno biegła czarownica – nie zdążyła, orzeszek od ziemi się odbił, podskoczył w górę, złotem rozbłysł. Co to? Na nogach Jasnej buciki złote, piękne, błyszczące – a stopy jak ogniem palą.
Zdumiała się wiedźma, orzeszka żałuje. Ale jeden, ostatni pozostał…
- Pozwolę ci teraz wejść do pałacu, lecz zapłacić mi musisz. A dziwo mam w komnatach wielkie – pień drzewa zaklęty, co ludzkim przemawia głosem…
Zadrżała Jasna. Cóż ma uczynić? Ostatni orzeszek pozostał… dwa pierwsze na siebie, na siebie roztrwoniła. Niech ten ostatni będzie dla niego. Podaje wiedźmie orzeszek diamentowy.
- Niechże więc dziwo to zobaczę.
- Chodź – zaśmiała się wiedźma. – Dziwo czeka.

Weszły do komnaty. W kącie pień drzewa stoi, o podłogę szura, w ściany stuka.

Księżyc, słońce, wicher o drogę pytałam,
w żelaznych trzewikach tutaj wędrowałam,
łez kociołek pełen w drodze wypłakałam,
przez wody czerwone drogę wyszukałam,
przez ziemię wędruję, żeby cię odnaleźć,
lecz cóż mam uczynić, aby cię ocalić?

- Miły mój, najmilszy! Cóż jeszcze uczynić mogę?
- Zaśpiewaj mi – odrzekł. – Naszą piosenkę mi zaśpiewaj. Pamiętasz?
Och, serce, czemu nie pękniesz?
- Nie mogę – wyjąkała Jasna.
- Zapomniałaś?
- Nie. Ale nie mogę.
- Zdradziła cię, zapomniała – syknęła wiedźma. – Sam zobacz. Widzisz? Nie pamięta, nie chce zaśpiewać.
- Zmarnowałam, miły, dary księżyca, słońca i wiatru – chlipała Jasna.
- Sam zobacz – syczała wiedźma. – Na hańbę warkocze obcięte. Zdradziła cię, zapomniała.
- Nie wierzę ci – spokojnie, mocnym głosem odpowiedział pień. O radości! Otarła Jasna oczy.
- Nawet jeśli kłodą drewnianą jesteś, przy tobie zostanę.

Zaśmiała się czarownica, orzeszek diamentowy z dłoni w dłoń przekłada.
-Zostaniesz? Dobrze. Potrzebna mi silna niewolnica. I dar wiatru mi został po tobie…

Z radości wysoko w górę wiedźma orzeszek diamentowy podrzuciła. Zamigotał, zalśnił, o piędź wyciągniętą dłoń wiedźmy minął, na ziemię spadł.

- Wichrze, wichrze! – zawołała Jasna. – Przybądź na pomoc!
- Wichru wzywasz? On mój – nie przestawała się śmiać wiedźma. – I nie ty rzuciłaś orzeszek diamentowy, nie tobie będzie służył. Słyszysz? Oto wicher nadciąga!

Zaszumiało, zahuczało. Ale co to, co to? W wichrowym wyciu, w pogwizdywaniu, piosenka.
- Śpieeewaj, śpieeewaj ze mną, dziewczyno – zahuczał, zaglądając przez okno do komnaty, wicher. – Ładnie śpiewasz, dla mnie śpiewaj. Śpieeewaj… Teraz zezwalam.
Zaśpiewała Jasna.

Pomnę, com ci obiecała,
gdym ze studni wodę brała:
twoją miłą być,
tobie wierną być.
Z srebrną wodą jam zmówiona,
srebrnej wody narzeczona:
twoją miłą być…

Krzyknęła wiedźma. Rozerwała się moc zaklęcia. Rozerwała się czarnoksięska moc. Wicher wiedźmę chwycił, zakręcił, za czerwone wody wyniósł. Chodzi teraz po świecie, bezsilna, a co złego uda się jej uczynić, złym się śmiechem zanosi, lecz w śmiechu tym słychać szloch.

Powróciła do domu Jasna z miłym, z narzeczonym. Do ślubu się szykują. I ja na tym ślubie będę, miód i wino będę pił…

KONIEC.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Adancia dnia Pią 22:31, 10 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 12:44, 24 Lip 2010
Adancia
Administrator
 
Dołączył: 15 Paź 2006
Posty: 988
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dokąd.
Płeć: Kobieta





Druga moja ukochana baśń, nie tylko z dzieciństwa. Odnalazłam właśnie starą książkę, w której jako autorka figuruje Bronisława Ostrowska.

Szklana góra

Może to było dawno, a może dzieje się dziś, a może tego wcale nie ma i nie będzie, a wyśniło się tylko małej, przepalonej tęczowo słońcem szybce, i w niej zostało?
Wszystko jedno. Jest bajka. W bielonej izbie staruszeczka. Przy niej, na stole, łaciaty kociak siedzi i mruczy. Trójkolorowy kot - szczęście w chacie.
Staruszka przędzie, ale raz wraz podnosi oczy od roboty i przez tęczową szybkę wypatruje swoich dzieci. Troje ich ma, trzech synów jak dębczaki.
Czemu zasępiła się, wspomniawszy o tym? Ech, stara bajka: dwóch było mądrych, a trzeci głupi.

Pierworodnego szuka. To ten, co tam, na grobli z rówieśnikami baraszkuje. Chłopak na schwał, czarnowłosy, czarnooki, rumiany, rosły - jak malowanie. Najpiękniejszy ze wszystkich, najsilniejszy.
Uśmiecha się staruszka.
Pięknyś ty, synu, i mocny.
Los ci będzie pomocny.
Jeszcze kiedy twa osoba
królewnie się przypodoba.
Koronę zdobędziesz,
królem będziesz.

Zaterkotało wrzeciono, ale zaraz zwolniło biegu. Teraz matka o średnim myśli. Ten siedzi oto na przyzbie z książką w ręku. Dzień i noc nad księgami ślęczy, aż od tych szpargałów myszy się w chałupie zagnieździły. Ale za to uczony! Kiwa głową z podziwem matka.
Mądryś ty i szlachetny.
Los twój też będzie świetny.
Dowiesz się z mądrej księgi
jak dojść do wielkiej potęgi.
Wsze rozumy posiędziesz,
królem będziesz.

I znów zaterkotało wrzeciono, lecz nie przycicha, gderliwe. A najmłodszy? To on się z wróblami o najsłodsze wiśnie wykłóca. Furczą wróble, krzyczą jeden przez drugiego:
Mam ćwierć! I ćwierć! I ćwierć!
Tobie ćwierć!
Tak! Tak! Tak!
A on, sokiem umorusany, lnianowłosy, zbiera pełną garścią czerwone owoce do kobiałki i dogaduje ptakom:
Nie tak! Nie tak!
Mnie ćwierć! I ćwierć! I ćwierć!
Wam ćwierć!
I śmieje się do wróbli. Zwyczajnie, głupi. Zsunął się z drzewa, drzwi otworzył, słońce wpuścił do chaty. Stoi w tym blasku roześmiany, a wróble koło niego furczą. Wleciałyby do izby, gdyby się kota nie bały.

Myśli matka:
Głupiś ty, synu, głupi,
świat cię żywcem obłupi.
Co jeszcze wyjdzie z ciebie,
wie jeden Pan Bóg na niebie,
lecz jaki bądź los posiędziesz,
głupcem będziesz.
I martwi się matka, że głupiec głupcem.

Krzywym okiem patrzą bracia na głupiego. Radzi by się go pozbyć. A to, że wstyd im robi przed ludźmi, a to, że z nich podrwiwa, a to, że wysługi z niego nie mają. Matka, jak to matka - broniła najmłodszego, póki mogła, zawszeć to syn. A prawdę rzekłszy, to i najlepszy z synów: z niego jednego pomoc i wyręka pewna. Ale cóż - uparli się bracia najmłodszego na cały dzień do boru wyganiać. Niech zbiera jagody, grzyby, orzechy, chrust, byle tylko ludzi głupotą swoją w oczy nie kłuł.

A głupiemu w to graj! Co dnia, skoro świt, zabierał kobiałkę, gdzie matka mu trochę strawy do wieczerzy naładowała, i wędrował w las aż do nocy. Tyle jego uciechy. Co dnia zapuszczał się głębiej. A las to był wielki i starzy ludzie nie pamiętali, żeby kto go przeszedł do końca. A nazywał się Czarny Las.

Głupi znał już każde drzewo i każde ziele po drodze. Zaznajomił się z ptakiem i zwierzem leśnym, mowę ich nawet zrozumiał. Było mu w Czarnym Lesie jak w domu, a raczej lepiej niż w domu. Był u siebie.
Z ptakiem dzielił chleb,
z zwierzem dzielił sól,
u ludzi był kiep,
a w lesie był król.

Osobliwie zaprzyjaźnił się z ptakami. Zlatywały się do niego od rana, prowadziły do gniazd, pokazywały pisklęta, a często i o ratunek prosiły. Nie rozumiał tylko, dlaczego milkły nagle czasami w połowie pieśni i rozlatywały się w popłochu, Bóg wie gdzie.

Raz w samo południe położył się głupi leniwie na mchu, patrzy w górę, jak to słońcu trudno poprzez stare drzewa się przecisnąć. Aż tu nagle nad samą głową zakukała mu przeraźliwie kukułka. Zakukała i zawtórował jej wnet cały chór leśnego ptactwa:
Oj! Oj! Oj! Kuku! Kuku!
W Czarnym Lesie na buku!

Czuje głupi, że go na pomoc wołają. Wstał, idzie za kukułką, a cały las dookoła zawodzi:
Oj! Oj! Oj! Kuku! Kuku!
W Czarnym Lesie na buku!

Doszedł tak do wielkiej, pustej polany. Rozgląda się - strach go obleciał. Wszystko nagle ucichło, ani listek się nie ruszy na drzewie, źródło jedno po kamieniach bełkocze cichuteńko: lęk... lęk... lęk... A na środku polany buk stoi. Wielki taki, że najstarsze drzewa w lesie jak krzaki przy nim. A na buku, wysoko w gałęziach, rusza się coś i błyszczy.

Przyczaił się głupi w paprociach. Serce mu wali - czeka. Przyleciała na polanę jaskółka, opadła przy źródełku, wypluskała się i na gałęzi buka przysiadła. A wtem - załomotało w gałęziach i ogromny ryś o żarzących się ślepiach rzuca się na ptaszynę! Nie namyślał się głupi - wydobył zza paska ostry nóż, którym zwykł fujarki wycinać, na krzyż nim powietrze przekreślił i cisnął z całej mocy. Świsnęło, błysnęło. Ryś zakołysał się, zajęczał jak człowiek, wyprężył cztery łapy i runął nieżywy na ziemię.

Podskoczył do niego głupi. Ho, ho! Niezwyczajny to zwierz! Chrapy dyszą jeszcze żywym ogniem, ślepia goreją jak żużle, a u czterech łap świecą potężne, diamentowe szpony. Stanął głupi i patrzy, dziwuje się, aż tu polana zaroiła się od ptaków. Otoczyły kołem głupiego, muskają go w przelocie skrzydełkami i śpiewają jeden przez drugiego:

Jesteś dzielny! Jesteś miły!
Będziem zawsze ci służyły!
Nie zabiłeś rysia, żbika,
ale złego czarownika.
On na Szklanej zaklął Górze
Cud królewnę, krasną różę.
Tyś nasz druh, królewna drużka,
a z nas każde wasza służka.

A uratowana jaskółka przysiadła mu na ramieniu i zaćwierkała w samo ucho:
Pazury rysie
przydadzą ci się!

A wszystkie ptaki za nią:
Rysie pazury
cyt! cyt! cyt!
pną się na Szklanej Góry
szczyt!

A głupi stał jak zaklęty i o Bożym świecie nie wiedział. Jedno tylko słyszał, jedno tylko rozumiał: Szklana Góra.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Adancia dnia Czw 20:53, 29 Lip 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Czw 20:53, 29 Lip 2010
Adancia
Administrator
 
Dołączył: 15 Paź 2006
Posty: 988
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dokąd.
Płeć: Kobieta





żeby się lepiej czytało - kolejny odcinek bajki w nowym wpisie. Początek wyżej.

Widział ją głupi. Na własne oczy ją widział. Wdrapał się na wielki buk w Czarnym Lesie i zobaczył. Świeciła jak sto słońc odbitych w stu szklanych, tęczowych szybkach o zachodzie. Śpiewały mu o niej ptaki, szumiał mu o niej wiatr, brzęczały mu o niej całą długą noc okienka w matczynej chałupie. Szklana Góra - jego dola zaklęta, z którą trzeba się za bary wziąć i zmóc - cud-królewnę wyzwolić.

Na drugi dzień powiedział rano braciom:
- Świergotały mi ptaki w lesie, że na Szklanej Górze jest zaklęta cud-królewna. Trzeba ją ratować.

A na to mądry brat:
- Głupiś! Ja już to dawno wyczytałem z moich ksiąg. I fraszka królewna - tam są skarby zaklęte. Źródło żywej wody, jabłoń wszechwiedząca, gęśl-samograjka. I czarodziejski pierścień dopełnienia.
- To czegożeś nie powiadał?
- Bom nie wiedział, czy to prawda. Ale skoro już ptaki w lesie o tym świergocą, to pewno prawda.

I z wielką powagą zdjął z półki ogromną księgę, palec naślinił, kart kilka przewrócił i czyta braciom:
Do Szklanej Góry
A, B, C:
królewnę z niewoli
wyzwoli
kto chce.
Gdyby mu źle szło,
to się zmieni w szkło.

A piękny w śmiech:
- Gdyby każdy, kto chce, mógł królewnę wyzwolić, to by i Szklanej Góry nie było. Siły i urody trzeba.
Obraził się mądry, poślinił znów palec, poszeleścił kartkami - czyta:
Na Szklaną Górę droga śliska,
prawda daleka, złuda bliska.

Umilkli wszyscy trzej, zamyślili się głęboko. Wreszcie piękny powiada:
Ciężka, widać, będzie sprawa.
Ale za to jaka sława!

A mądry:
Całej sprawy dobra strona:
skarb zaklęty i korona.

A głupi nie odzywa się nic. Założył ręce na piersiach, gdzie czuje za koszulą ucięte szpony rysia-czarownika, i myśli w duchu:
Za nic wszytko! Jedno pewne,
że wyzwolić trza królewnę.

Uradzili, że będą po kolei na Szklaną Górę szli. Najpierw piękny - a jak minie trzy dni i trzy noce, a on nie wróci ani wieści żadnej o sobie nie da, wtedy wyruszy mądry.
- A kiedy będzie trzy po trzy i nic, to ja pójdę - powiedział głupi.
Uśmieli się bracia.
-Pleciesz trzy po trzy. Tobie, głupcze, za piecem siedzieć, a nie królewny zdobywać. Już nam się uda, nie bój się!

Poszli do matki opowiedzieć rzecz całą. Zalała się rzewnymi łzami staruszka, usłyszawszy nowinę. Wyjęła ze skrzyni garść talarów, kazała na jarmarku najpiękniejszego konia kupić, przyodziewek rycerski. Napatrzyła się synowi, nalubowała, pobłogosławiła na drogę - pojechał.

Prędko dobra baśń się baje,
nie tak prędko rzecz się staje.

Jedzie, jedzie piękny brat Czarnym lasem, wschodzi i zachodzi nad nim słońce. Dłuży mu się droga. Aż tu trzeciego dnia, już o zorzy wieczornej, coś mu z daleka zabłyszczało przez drzewa. Myśli: pożar, miasto wielkie się pali. Ale to nie pożar był, tylko Szklana Góra.

Wyjechał z lasu, oczy mrużąc. Szklana Góra w szczerym polu stoi, wielka pod samo niebo, powyginana w zręby rozmaite, a każdy zrąb, to czarodziejskie zwierciadło. A na samym szczycie, w obłokach niebieskich - diamentowy pałac cud-królewny.

Podjechał piękny brat bliżej pod Szklaną Górę, a tam wszędy - jak bór - jeżą się złomy szkła. Wysokie, niskie, cienkie, grube, okrągłe, płaskie, strzeliste - a każdy wykrzywia się dziwacznie ku przybyszowi, a głos chichotem przedrzeźnia jak echem w boru.

Nie patrzy na nic piękny, nie słucha nic. Poprawił się w siodle, wąsika musnął, rozpędził co sił konia - nie taka stroma przecie owa góra - wdarł się za jednym zamachem aż do pół wysokości. Łatwo poszło. Przystanął na chwilę wytchnąć, rad z siebie.

Hej, junaka nade mnie
szukać w świecie daremnie!
Dobrze wróżyła matka:
wszystko idzie jak z płatka.
Znać nic się nie ostoi
urodzie mojej!

I pochylił się w siodle, aby w zwierciadle Szklanej Góry pięknością własną oczy nacieszyć. Ale jakież odbicie patrzy nań z wygiętej ściany czarodziejskiego szkła?

Co to za poczwarne licho?
Kadłub nadęty pychą,
łeb - niby tłusta bania -
na dwie strony się słania,
nastawia ośle uszy,
ślepiska wybałuszył,
gębę tępo rozdziawił -
i sam siebie sławi!

Żachnął się piękny, oczy ręką przeciera. Żachnął się potwór w szkle i łapę do ślepiów podnosi. Zimny pot oblał czoło jeźdźca, najeżył się włos: poznał siebie. Strach go zdjął, najstraszniejszy ze strachów. Koń zdarty w tył obsunął się po szkle. W uszach pęd, w oczach blask, w piersi mróz. To nie jeździec i koń - to głaz-błyskawica, to kula szklana. Toczy się, spada, gna... Migają w niej sny: stroje, pokłony, korony. I nic. Nic.

Śmieje się Szklana Góra. Aż się trzęsą w posadach złomy zwierciadlane nad ukaranym śmiałkiem, aż dzwonią jak dzwon. Nic?

Jęczy szkło, brzęczy szkło:
o co tobie szło?

Nie ma już pięknego rycerza, pierworodnego matki - tylko nowy złom szkła wykrzywia się w lesie innych, u stóp Szklanej Góry.

A głupi tymczasem w Czarnym Lesie z ptakami gada. Wszystkie mu o królewnie prawią, nie boją się teraz czarownika, więc od rana do nocy Czarny Las wieść o Szklanej Górze śpiewa. Każdy ptak musi coś od siebie dodać. A to czajkę, zapóźnioną w odlocie jesiennym, królewna na Szklanej Górze całą zimę hodowała. A trudno było wierzyć, że to zima - bo co królewna się uśmiechnie, żywe róże się na ziemię sypią. To znów słowika chciała nauczyć pieśni, którą grają, gdy tęskni, jej złote warkocze. Ale nie nauczył się słowik, zdołał tylko podchwycić melodię łez dziewczyny, kaskadę żywych pereł o szkło zaklętej góry dzwoniących. To kukułce odkryła tajemnicę wróżby szczęśliwej, a kukułka przez wdzięczność wywróżyła jej weselisko za siedem lat. A do siedmiu lat brakuje już tylko trzy razy po dziewięć dni.

Ale największa przyjaciółka królewny, jaskółka, coś nie zagląda do Czarnego Lasu. Czwartego dnia dopiero o świcie przyleciała. Krąży głupiemu nad głową, ale nie mówi nic.

A głupi do niej:
Jaskółeczko, jaskółeczko,
czarnośmigłe skrzydełeczko,
latasz, widzisz wielki świat:
powiedz, jak się ma mój brat?

A jaskółka-przyjaciółka
wciąż zatacza nad nim kółka
i powiada: źle! źle! źle!
Twój brat w szkle! Twój brat w szkle!

Zrozumiał głupi. Chciał pytać jeszcze, ale jaskółka wzbiła się wysoko - już mała jak czarna gwiazdka, mignęła mu jeszcze w oczach i już jej nie było. Machnął ręką głupi i wrócił do domu.

Poszedł do mądrego brata i mówi mu:
- Świergotały mi ptaki w lesie, że z pięknym źle.
Podniósł głowę mądry sponad księgi, ale milczy.
- Świergotały mi ptaki w lesie, że piękny w szkle.

Zafrasował się mądry. Myśli, myśli, kręci głową na wszystkie strony, aż wreszcie powiada:
- Ha! Więcej waży na świecie mądrość niż uroda. Moja teraz kolej.
I jął się do wyprawy na Szklaną Górę szykować.

Znowu dobyła matka ostatek talarów ze skrzyni, konia kupić kazała, odzież piękną dała i pobłogosławiła na drogę. Mądry księgę wielką pod pachę wziął, pokłonił się matce - pojechał.

Prędko dobra baśń się baje,
nie tak prędko rzecz się staje.

Jedzie, jedzie mądry brat Czarnym Lasem. Na trzeci dzień dojechał do Szklanej Góry. Zsiadł z konia, przywiązał go do szklanego złomu, otworzył księgę - czyta. Sprawdził, obliczył, przekonał się pewnie, że Szklana Góra to jest Szklana Góra. Obszedł ją dookoła, zmierzył. Wypatrzył zbocze najmniej strome: tędy pójdzie.

Idzie, idzie - aż mu dziw, że tak łatwo, ale mądrości to swojej przypisuje. Co krok postawi, to oblicza, wymierza i sprawdza w księdze, czy się aby nie omylił.

Zachód już był i Szklana Góra paliła się żywym ogniem, kiedy obrachował, że jest blisko szczytu. Przystanął, aby wytchnąć na chwilę, i myśli:
Ha! Jużem blisko celu!
Nie zdobyło go wielu.
Dobrze wróżyła matka:
wszystko idzie jak z płatka.
Znać nic się nie ostoi
mądrości mojej.

I chciwym okiem ku wierzchołkowi góry spogląda: tak blisko jest, że w tafli szklanej jak w spokojnej wodzie mógłby już ujrzeć odbicie skarbów zaklętych. Ale cóż to za obraz jawi się przed nim w czarodziejskim zwierciadle? Co to jest?

Mała, błotna kałuża
wodne oczko przymruża,
nad nią - sucha jak tyka -
sterczy jabłonka dzika,
na tyce gęśl rozbita
dziurawa na kształt sita.
A nad wodą - jak kaczka -
siedzi stara żebraczka.

Jak to? Więc to ma być odbicie zaklętych skarbów Szklanej góry? Więc po to tu szedł? To ma być źródło życia i jabłoń wszechwiedząca, i gęśl-samograjka? A ten żebraczy potwór - to cud-królewna? Chciał otworzyć księgę, sprawdzić - ale nie zdołał. Włosy zjeżyły mu się na głowie ze strachu. Jak urzeczony patrzy i patrzy w odbity w zwierciadle cel swojej drogi.

Po to tu szedł?

Żachnął się, zachwiał, pośliznął na szkle. Sunie-sunie w dół. Obija się o stopniach przeliczonych, toczy błyskawicą-wstęgą-soplem szkła. Migają w nim jak sny cyfry, błyski i zyski.

I nic. I nic.

Śmieje się do rozpuku Góra Szklana, dzwoni podzwonne. Nic?
Zgrzyta szkło, pyta szkło:
o co tobie szło?

Krzywi się nowy szklany złom u stóp Szklanej Góry.

cdn, będę edytować.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Adancia dnia Nie 22:02, 01 Sie 2010, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 19:58, 22 Sie 2010
Adancia
Administrator
 
Dołączył: 15 Paź 2006
Posty: 988
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dokąd.
Płeć: Kobieta





Od wyjazdu drugiego brata nie chodził już głupi do Czarnego Lasu, ale matki i chaty pilnował. Wypatrywał przez szybki szklane, nasłuchiwał wieści. Czwartego dnia przyleciała do niego jaskółka. Więc głupi pyta:
Jaskółeczko, jaskółeczko,
czarnośmigłe skrzydełeczko,
latasz, widzisz wielki świat:
gdzie mój brat? Gdzie mój brat?

A jaskółka-przyjaciółka
zatacza nad chatą kółka
i powiada: źle! źle! źle!
Twój brat w szkle! Twój brat w szkle!

Zrozumiał głupi. Wstał, wyprostował się - jakby wyrósł nagle, rozciągnął ramiona szeroko, szeroko - na cały świat. A jaskółka krąży mu tuz nad głową i wzywa:
- Idź! Idź!
Skinął głową, uśmiechnął się - odleciała.

Skoro usłyszała matka, że ostatni syn chce odejść od niej - dalejże w płacz.
- Mądrzejsi od ciebie przepadli! Jedynego cię mam! Jakoż to mnie osierocisz, stareńką?
Pocieszał ją głupi, hołubił - ale co mu się uśmiechnie, to znowu w szloch:
- Ostatnie grosze mądremu dałam na drogę! Jakoż to cię wypuszczę bez opatrzenia?

Naszykowała mu tylko świtkę nową, buty, czapkę z pawim piórem - jak na wesele. Pokłonił się głupi matce do kolan, pobłogosławiła go z płaczem. I poszedł.

Prędko dobra baśń się baje,
nie tak prędko rzecz się staje.

Minął głupi wieś - wśród śmiechów i przygadywań ludzkich. Wszedł w Czarny Las. Zleciały się ptaki królowi swemu służyć. Ścieżki mu tajemne wskazują, śpiewają najpiękniejsze pieśni, najsłodsze jagody przynoszą - wiodą tak dobrze, że już na trzeci dzień o zachodzie wyszedł z Czarnego Lasu prosto na Szklaną Górę. Rozpaliła się przed nim pod wieczorną zorzą całym ogniem tęsknoty, całą tęcza snów. Przesłonił głupi oczy ręką od blasku, westchnął ku diamentowemu pałacowi cud-królewny. A potem czapą z pawim piórem o ziemię rzucił, pięści zacisnął, aż chrupnęło, bary rozprostował:
- Hej, Szklana Góro! - huknął. - Albo ja, albo ty.
A potem roześmiał się po swojemu i na skraju Czarnego Lasu położył się spać.

Obudziła go rankiem jaskółka-przyjaciółka:
- Idź! Idź! Idź!

Wstał, przeżegnał się, wyjął zza pazuchy diamentowe pazury rysia-czarownika i do rąk i nóg silnie je sobie przytroczył. Tak uzbrojony podszedł pod Szklaną Górę. Wykrzywiły się na niego szyderczo złomy skalne, zachichotały echem kroków. Śmieje się do nich głupi:
- Nie straszcie mnie, poprzednicy, bo się nie boję. Lepiej dobrej drogi mi życzcie, to wam pomogę.

Umilkły echa szklane. Cisza. Idzie głupi pod Szklaną Górę prosto jak strzelił. Stroma dziś góra zaklęta. Najeżyła szczyty, wyprostowała boki jak zapaśnik przeciwnika godnego czekający.

Wbił głupi diamentowe szpony w ścianę szklaną. Pnie się jak ryś. Gdzie stąpi, ślady diamentowych pazurów na szkle zostawiają za nim srebrne pajączki. Rysami pęknięć zasnuwa za sobą drogę jak pajęczą siecią. Idzie wciąż.

Zlękła się Szklana Góra. Uzbroiła we wszystkie podstępy. Zatrzymał się na chwilę głupi, by wytchnąć - wnet wionie na niego pokusą.
- Popatrz w czarodziejskie zwierciadło! Zobacz siebie! Takiemu to królewnę wyzwalać?

A tam przed nim, tuż, blisko
całej wsi pośmiewisko,
nędzne, brzydkie i głupie
w ludzkich śmiechów skorupie -
poczwarny niedołęga
po cud-królewnę sięga?

Zaciążyły nagle głupiemu diamentowe szpony jak kajdany u rąk i nóg. Sił mu brak iść dalej. Stoi i duma.

Lecz cóż to zagrało nagle jak czarodziejską muzyką? Skąd te dźwięki najsłodsze, pieśni słowicze, kołysanka matczyna? Czy ze szczytu Góry, czy z jego własnego serca się sączą?
Ach! To grają złotymi strunami warkocze. Królewna tęskni.

Wstrząsnął się głupi, precz odrzucił pokusę niewiary. Zaśmiał się po swojemu, wesoło, szeroko, Szklanej Górze w twarz:
Mądraś ty, szklana głowa!
Wiesz, co się w człeku chowa.
Lecz jam rycerz-wesołek.
Muszę wejść na wierzchołek.
Zmogę ciebie i siebie,
w szkle twym się nie pogrzebię.

Zgrzytnęła Szklana Góra.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Adancia dnia Nie 20:00, 29 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Sob 20:12, 04 Wrz 2010
Adancia
Administrator
 
Dołączył: 15 Paź 2006
Posty: 988
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dokąd.
Płeć: Kobieta





Idzie dalej śmiałek, ślady pęknięć na szkle jak srebrne gwiazdy za sobą zostawia. Już blisko szczyt.

Szykuje Szklana Góra wtórą pokusę.
- Po coś tu szedł? Mało ci było w Czarnym lesie królowania? Zobacz, co cię czeka! Patrz!

Zatrzymał się, by spocząć chwilę, wędrowiec - patrzy w szkło:
Tam tron na stosach złota
w czerwień jak w krew się mota,
a wkoło rzesze stoją:
płaszczą się, bo się boją.
Złe oczy, chmurne czoła,
jad zawiści dokoła.

Zaciążyło głazem serce głupiego. Brak sił dalej je nieść. Stoi i duma.
Lecz cóż to brzęczy wokół o szklane zwierciadła? Cóż to się toczy, gradem stuka w pierś mdlejącego? Perły, żywe perły kaskadą lecą ze szczytu Szklanej Góry.

Królewna płacze.

Odetchnął głupi, jak pod deszczem rzeźwiącym, podniósł głowę, zaśmiał się.
Mądraś ty, Szklana Góro!
Dobrze straszysz purpurą.
Ale wszystko daremnie:
co ma być, już jest we mnie,
co jest, tego się nie bać.
Nie dam ci się pogrzebać!

Zamroczyła się Szklana Góra. Aż pod sam prawie pałac cud-królewny sięgają błyskawice diamentowych szponów.

Ostatnia już próba, ostatni czar:
- Jużeś blisko... wszystko wnet się dopełni. A wiesz ty, co? Znasz cud-królewnę? Patrz!
Zatrzymał się wędrowiec, spojrzał w szkło.
Widzi w zorzy wieczornej
obraz wiedźmy potwornej.
Węże sterczą jej z głowy,
oko ma jak ślep sowy,
szpony krzywią jej palce,
z ust wychodzą padalce.

Stoi głupi i duma.
Lecz skąd ta żywa róża spada? Wonna, pełna, radosna, pokrzepiła go jak kielich wina. A oto druga leci mu do stóp.
Królewna się uśmiecha.
Podniósł głupi różę, na sercu schował - roześmiał się wesoło.
Dobraś ty, Góro, swatka!
Parę dobrałaś gładką.
Oba z jednego dwora:
tu potwór, tam potwora,
ta wysoko, ten nisko.
Sprawże im weselisko!

Zadrżała Szklana Góra wściekłością bezsilną. Niepowstrzymany pnie się wędrowiec - aż na sam szczyt. Ślady diamentowych pazurów płoną za nim od zorzy jak promienie słońca. Jeszcze krok.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Adancia dnia Pią 19:38, 24 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 21:02, 03 Paź 2010
Adancia
Administrator
 
Dołączył: 15 Paź 2006
Posty: 988
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dokąd.
Płeć: Kobieta





Otworzyły się cicho wrzeciądze zaklęte - same zapraszają do wnętrza. Wszedł. Ale cóż to? Tuż przed nim i obok niego, i za nim, jak tylko okiem sięgnąć - zmora to czy sen? - rysie. Potworne rysie o rozżarzonych ślepiach i diamentowych pazurach czyhają przyczajone, gotowe do skoku. Każdy trzyma w pysku pierścień, błyszczący jak słońce. Każdemu palą się ślepia, iskrzą szpony, dysza ogniem chrapy - jedne za drugimi, jedne za drugimi, w nieskończoność.

Stanął głupi jak wryty. Czeka. Ale oto zatrzepotały nagle setki skrzydeł i cała chmara ptaków z Czarnego Lasu otoczyła go zwartym kołem. Krążą, migocą, opadają i podlatują wzwyż, i jednym wielkim chórem śpiewają wokół niego:
Oj, oj, oj! Kuku-kuku!
W Czarnym Lesie na buku!

Nie namyślał się głupi. Sięgnął, jak wówczas w Czarnym Lesie, za pas, wyjął nóż, na krzyż nim powietrze przekreślił i z całej mocy cisnął.

Zadzwoniło, zabrzękło, rozpękło się szkło - rozbił się na krzyż szereg zaklętych odbić rysia-czarownika, zostawionych na straży Szklanej Góry. Czarodziejski pierścień wysunął się ze szkła, cudem błysnął na palcu zwycięzcy. A za rozbitą ścianą strzaskanych zwierciadeł otworzył się, nie broniony już żadną ułudą, zaklęty ogród i pałac cud-królewny.

Pod wszechwiedzącą jabłonią o złotych owocach, w powitalnej pieśni gęśli-samograjów, nad krynicą życia odbijająca jego prawdziwe oblicze - zwycięzca stoi. Ze stopni diamentowych zstępuje królewna. Złotostrunne warkocze wloką się za nią daleko jak dwa promienie. W rumieńcach idzie, w uśmiechach różami sypie.

Błękit dookoła roi się od ptaków. Między królewną a głupcem kłębi się żywy, napowietrzny most. Podnoszą róże uśmiechów, płatkami sypią.

- Tyżeś to, cud-królewno, duszo moja? Tyżeś to?
- Tyżeś to, wybawicielu czekany?

Ulękli się szczęścia własnego.
- Jam głupiec wiejski, królewno.
- Jam niewolnica smętna, człowieku.

Uśmiechy. Róże. Perły. Łzy.

- Głupcze wiejski! Ślubowałam, że ktokolwiek odgadnie trzy zagadki moje, mężem mi będzie.
- Mów, królewno.

Któż, pod skorupą śmiechu skryt,
na Szklanej Góry wdarł się szczyt?

Pochylił głupi głowę.
Ten, co wciąż widział żywy cud
za krzywą nędzą szklanych złud
- odpowiedział.

Skinęła mu głową cud-królewna i dalej pyta:
Kto ma odwagę w walkę iść,
lecz gdy zwycięży, drży jak liść?

Spłonął głupi rumieńcem.
Ten, który chce swych marzeń kwiat
ze Szklanej Góry znieść na świat
- odparł.

Uśmiechnęła się królewna i pyta raz jeszcze:
A któż się głupcem mieni, któż,
choć pierścień pragnień posiadł już?

Ukląkł głupi u stóp królewny.
Ten, ukochana, który chce
zdać moc pierścienia w ręce twe
- odrzekł i na palec serdeczny pierścień czarodziejski królewnie nałożył.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Adancia dnia Nie 18:35, 17 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Bajka
Forum Vitam curare Strona Główna -> Literatura
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin